w języku navajo tséyiʼ znaczy 'w skale'. potem hiszpanie przyjęli nazwę w formie de chelly i tak zostało do dziś, ale kanion de chelly pozostał w całkowitym posiadaniu indian, którzy wciąż tam żyją, tworzą swoje rękodzieło i uprawiają skromne poletka. wejść do niego można tylko z lokalnym przewodnikiem, a jest tam co oglądać, bo oprócz fantastycznej przyrody wśród skał czają się ruiny pueblos pozostawionych przez osiadłe, dawne plemię anasazi. ale to innym razem. na zdj. 3 i 4 - w normalnych rozmiarach - widoczne są miejsca tych opuszczonych budowli.
wielką zaletą de chelly jest to, że nie jest on po drodze, a właściwie: jest mocno z boku. trzeba nieco czasu i asfaltu nadłożyć żeby tam dojechać, a w krainie tak bogatej w fascynujące miejsca jak arizona ruch turystyczny skupia w głównych atrakcjach, jak wielki kanion. dlatego jeżdżąc i wędrując wzdłuż krawędzi de chelly napotyka się bardzo mało osób, zaś poczucie samotnego spokoju z widokiem na tą wielką przestrzeń działa kojąco. za to można trafić na prawdziwego dzikiego mustanga, co mi się udało. albo próbować złapać w obiektyw jednego z szybujących kruków, co mi się nie udało.
pierwsze cztery zdjęcia z tego nie ruszanego jeszcze katalogu. wciąż mam takich parę, co cieszy.
a w 1941r. kanion de chelly fotografował ansel adams, robił zdjęcia m.in. z cypla widocznego po lewej stronie na 2 zdjęciu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz